top of page

Naukoholik i potrzebująca uwagi

Miłość bywa większą zołzą niż niejedna z kobiet. Często rani i odbiera szczęście, które powinno być jej nieodłącznym partnerem. Wprowadza niemałe zamieszanie w życiu, mąci, daje i zabiera. Niezły z niej ancymonek, tylko czeka na dogodny moment by powiększyć zrobiony przez siebie bałagan. Z drugiej strony jest piękna. Niepozornie kroczy pod rękę z sielanka, wywołuje uśmiech na twarzy, koi zszargane nerwy. Nikt nie zaprzeczy że właśnie ten zbitek sześciu liter potrafi upiększyć naszą szarą rzeczywistość.

Jestem ze swoim chłopakiem już dłuższy czas. Przeszliśmy drogę od zaciekłych wrogów, przez zdrową rywalizację do głębokiej przyjaźni kończąc na miłości właśnie. Kiedy tak cofam się do samego początku nie mogę uwierzyć ile razem przeszliśmy, ile rzeczy dokonaliśmy i jak zmienił się nasz punkt widzenia. Specjalnie mówię w liczbie mnogiej – ostatnio złapałam się na tym, że, mimo iż nie mieszkamy razem to, gdy jestem na zakupach, to kupuj rzeczy i da nas a nie da siebie. Cóż więcej rzec? Nie będę ględzić o motylkach w brzuchu, wiecznych rumieńcach czy wstydzie, nie wspomnę o spokoju ducha i pragnieniu jedności.

Dlaczego? Bo do pewnego czasu tego nie ma.

Pan X jest specyficzną personą – połączenie introwertyka z naukoholikiem w dodatku zakochanym w sporcie i we mnie. Już niedługo będzie miał przed sobą bardzo ważne egzaminy i można by sądzić, że skoro jest najlepszy w swojej grupie od przeszło trzech lat, to ten ostatni rok będzie dla niego prosty, w końcu posiadł już cała wiedzę i zostały mu powtórki, które są czystą formalnością potwierdzającą jego wiedzę. No właśnie tak nie jest. Otóż z połączenia dwóch osobowości wyłania nam się mężczyzna starający się sprostać oczekiwaniom wszystkich – rodziców, mentorów, kolegom. Osoba ta nie ma czasu na nic innego poza nauką i sześcioma godzinami siłowni w tygodniu. Je, śpi, uczy się i ćwiczy, aż w końcu uświadamia sobie, że coś stracił. Czas. Życie towarzyskie a na końcu mnie.

Od dwóch miesięcy nie spędziłam z nim więcej niż dwie godziny w tygodniu. To o cztery mniej niż on spędza na siłowni. Nie ma czasu rozmowy telefoniczne, sms mu nie leżą, bo jego urządzenie mobilne nie ładuje moich wiadomości (tylko moich mimo wielokrotnego usuwania ich). Gdy już rozmawiamy temat jest jeden – szkoła.

Obiecałam mu być wsparciem, wielokrotnie starałam się mu pomóc jak najlepiej umiałam, każdą wolną chwilę poświęcam na to by móc się z nim zobaczyć, porozmawiać czy też wysłać motywujący cytat, zrobić coś dobrego do pudełka. Czyste wariactwo zwarzywszy na to, że sama musze się nieco oddawać nauce, co nie znaczy, że pogubiłam na tej ścieżce wszystkie ważne dla mnie osoby.

Przez brak czasu mnie traci. Znacie takie uczucie, że dusi was w środku, macie ochotę płakać a każda rzecz, jakiej się dotniecie nagle przestaje mieć swój urok? Od dłuższego czasu nie wiem, co to znaczy. Nie czuję kompletnie nic poza wielkim smutkiem i rozgoryczeniem, nie mam motywacji by wstać, by się uczyć, by rozmawiać ze znajomymi. Na przemian płaczę i udaję, że wszystko jest w porządku.

Rozumiem wiele. Rozumiem potrzebę uczenia się, chęć bycia najlepszym. Sama zachowywałam się podobnie, choć jednak inaczej – w moim życiu nigdy nie brakło miejsca dla niego. Zawsze znalazła się chwila dla nas.

Ostatnio przeszłam kryzys. Tygodniowy, więc można sobie wyobrazić ile paczek chusteczek zużyłam (ani jednej wszystko poszło w koc). Powiedziałam mu o tym, co się dzieje. Powiedziałam mu jak się czuję. Powiedziałam wszystko i jak z początku starałam się nie płakać to na koniec nawet nie próbowałam się powstrzymać. Nie przebierałam w słowach – pojawiło się mnóstwo brzydkich określeń, leciały przekleństwa i obelgi. Na końcu niewiele brakowało abym go uderzyła, ale na szczęście zachował odrobine zdrowego rozsądku. Odrobinę, bo całość miała miejsce w centrum miasta, w którym on mieszka. Jedyny neutralny grunt, jaki udało mi się znaleźć w ciągu dwudziestu minut trwania naszej rozmowy.

Widziałam, że bije się z myślami, prawie zapłakał, ale chyba duma nie pozwoliła mu uronić żadnej łzy. Nie wiedział, że tak mnie boli jego brak, że umieram w środku bez niego i, że jestem w takim stanie. Okazało się, że przez notoryczne zmęczenie i natłok obowiązków zaczęły mu umykać szczegóły – moje przekrwione oczy, sińce pod oczami, smutny ton i mokre policzki. Nie wiedział, że jest mi źle. I przeprosił za to. Przeprosił za wszystko.

Teraz pewnie czas na puentę, co? Ciężko mi ją znaleźć. Najważniejsze jest to, że wbrew wszystkiemu nie zerwaliśmy. Dzień po rozmowie ustaliliśmy sobie nowe zasady. Mówić sobie wszystko, starać się znaleźć więcej czasu, piątkowe wieczory są nasze a w każdą sobotę on uczy się u mnie. Rozmowa może być tą kwintesencją.

Moja rada dla wszystkich, którzy kochają i nie chcą stracić, choć tak by było łatwiej – rozmawiajcie otwarcie, mówcie sobie wszystko. Może nie będzie jak w bajce z wróżkami i pięknym zamkiem, ale będzie lepiej. Może gdyby Kupidyn bardziej się postarał i strzelał w głowę zamiast w serce wszystkim byłoby łatwiej. Ale szczerze? Im więcej ludzie ze sobą przejdą, tym łatwiej się im rozmawia. Polecam czasem krzyknąć na swojego partnera – w końcu panowie potrzebują prostych komunikatów.

Featured Review
Sprawdź ponownie wkrótce
Po opublikowaniu postów zobaczysz je tutaj.
Tag Cloud
Nie ma jeszcze tagów.
bottom of page